Chrześcijańska miłość w praktyce
To zdarzyło się jesienią.
W garniturze pod ubraniem
Szedłem drogą pustą, ciemną
Szybkim krokiem na zebranie.
Całkiem niedaleko zboru
Zbójcy strasznie mnie pobili!
Pozbawiwszy wpierw ubioru,
Na śmierć pewną zostawili.
Krew i siły tracąc, leżę
Tak Jehowy blisko Domu.
Patrzę… Idzie siostra w wierze.
Wołam do niej: – Siostro, pomóż!
– Chciałabym, lecz znasz zasady.
Brat sam z siostrą być nie może.
I odeszła, by bez skazy
Wciąż uświęcać imię Boże.
Gdy przeżyję, bez oporów
dam świadectwo temu światu.
Nagle cud! Toć starszy zboru.
Krzyczę zatem: – Bracie, ratuj!
– Niech kto inny ci pomoże,
A nagroda go nie minie.
Wysławiając imię Boże,
Niech okaże miłość w czynie!
Rzekł i odszedł żwawym krokiem,
Już nie patrząc więcej na mnie.
Współwyznawcy szli, lecz bokiem
Omijali mnie starannie.
Na wpół żywy rzekłem słowa,
Tłumiąc gniew i żal i wściekłość:
– Ty uratuj mnie Jehowo,
Skoro Twoi słudzy nie chcą!
Ledwo słowa me wybrzmiały,
Gdy się rozstąpiły chmury.
I zszedł Michał w szatach białych
Wielki, groźny i ponury.
– Bóg usłyszał, przyznał rację.
Stań na nogi, jesteś zdrowy!
A w tej ludzkiej korporacji
Nie ma żadnych sług Jehowy!
– Bogu oddaj swoje serce,
A nie firmie, ty baranie!
Znikł, a ja już nigdy więcej
Nie poszedłem na zebranie.