Pisało tu kilka osób na temat różnych rzeczy, których nie było wolno, ale które szkoła wymagała. Wtedy należało wybrać, jak postąpić. Dorosły jest niejako naznaczony do dokonywania wyborów, robi to przez całe życie. W przypadku dziecka nie jest to takie proste, dziecko zazwyczaj chce akceptacji w grupie i wśród dorosłych, którzy trzymają pieczę nad tą grupą. Taką grupą jest szkoła, a takimi dorosłymi nauczyciele. Nie chcę tu pisać, co dziecko powinno, a czego nie powinno robić. Chcę opisać tylko jedno ze zdarzeń, jakie miało miejsce w moim życiu szkolnym. Zdarzenie, którego doświadczyło dziecko ochrzczonego, czyli pełnoprawnego ŚJ.
Otóż za moich czasów w szkole we wrześniu zawsze była na tapecie wojna. Ci, którzy chodzili do podstawówki na przełomie komunizm/kapitalizm wiedzą, o czym piszę. Jak jest teraz - nie wiem.
Panią od polskiego bardzo lubiłem, bo nie odbębniała lekcji, tylko solidnie się do nich przygotowywała. Pozwalała też na własne spostrzeżenia odnośnie utworów literackich, co nie było takie powszechne. Nauczyciele raczej propagowali przekaz w jedną stronę. Wrzesień - na języku polskim utwory "wojenne". Pani omawia wiersz Gałczyńskiego
PIEŚŃ O ŻOŁNIERZACH Z WESTERPLATTE. Po czym mówi, że trzeba się nauczyć na pamięć i za tydzień wyrecytować. Jako dziecko organizacji wiem, że nie mogę recytować tego wiersza. Raz, że o żołnierzach, dwa, że w zasadzie o duchach. Wstaję więc i mówię, że nie mogę tego się uczyć, argumentując odpowiednio po linii organizacji (dokładnie jak, nie pamiętam). Wszyscy koledzy wbijają we mnie wzrok, Pani wybałusza oczy:
"Ale jak to?". Ano tak to. Nauczycielka proponuje zatem, bym sobie sam wybrał jakiś inny wiersz, w zastępstwie. Szukam po podręczniku. Ten nie, bo to, tamten nie, bo tamto. Wreszcie mam! Niekolizyjny wiersz o wiośnie. Podbiegam do biurka, i mówię, że wybrałem ten! Pani pokręciła nosem, wiersz zupełnie nietematyczny, ni przypiął, ni przyłatał, no ale dobrze, niech będzie.
Wróciłem do domu, wszystko opowiadam ojcu. Ojciec dumny, syn pokazał, że wszystko na serio traktuje.
Który wiersz wybrałeś? Ten. Ojciec czyta, wczuwa się w rolę, pokazuje nawet jak powinno się go recytować. Nad tekstem się nie zastanawiał, książkę oddał. Ja się zaczynam uczyć i ... szok!! Niesamowite! Co ja wybrałem?! I co teraz?! No bo w wierszu Leśmiana
WIOSNA jest
cierpiałka, a jak pokazuje przypis w podręczniku, napisany małymi literkami, cierpiałka to ...
cierpiałka. Co robić?!
Nie mogłem przeżyć tego, że tak dobrze chciałem, a tak źle wyszło. Próbowałem sobie tłumaczyć, że tamten wiersz jest gorszy, że lepiej ten powiedzieć, bo tam i żołnierze i duchy, a tu tylko jedna cierpiałka. Ale nic to nie dawało, sumienie gryzło. A może w ogóle i ten wiersz zmienić i udać głupiego? Nie, to nie przejdzie. Dobrze, że ojciec nie zauważył cierpiałki, jak czytał.
Gdy mówiłem wiersz, to w momencie przybliżania się do słowa cierpiałka zaciskało mi się gardło, a język stawał kołkiem. Nie mogłem sobie tego wydarować, że tak źle wybrałem, że nie spojrzałem, przecież był jak wół przypis, co to jest cierpiałka, co z tego że małym drukiem.
Ktoś mógłby się zapytać:
No i co, taka Ci się krzywda działa? Żeś nie mógł powiedzieć tego, czy tamtego wiersza? Bo co, dziś mówiłbyś sobie wierszyki o żołnierzach, duchach i figurach? Nie, ale teraz działam z pozycji dorosłego, który stale musi wybierać i stawać naprzeciwko wyzwań. W tamtym czasie byłem dzieckiem, a scedowano na mnie dokonanie wyboru, trafiłem kulą w płot, a sumienie zamiast się oczyścić i ukoić, było napięte do granic możliwości. Dorośli, rodzice-ŚJ wymagali od swoich dzieci tego, co sami powinni byli załatwić, jeśli chcieli takiego czy innego postępowania swoich dzieci. Przecież wiedzieli, czym jest szkoła i czego wymaga. Mogli pójść do nauczycieli i dokładnie im wyjaśnić co dzieci mogą, a czego nie mogą ze względu na takie czy inne przekonania religijne. A ja, i pewnie wielu z Was, musiałem samotnie przez to przechodzić.