8. Przemyślenia Kasi
Z mojej perspektywy trudno mi ocenić ile procent jego zachowania było szaleństwem ile rozerwaniem ile spekulacją. Myślę, że tak 45/45/10. Tak mi się wydaje.
Na pewno liczył, że wszystko będzie dobrze. W Raju na Ziemi już niebawem. Tak czy siak. Oprócz tego, że mi go żal zwyczajnie, to się wk****iłam. Bo się zorientowałam, że mnie okłamywał, Jehowe okłamywał, siebie okłamywał. Zrozumiałam np. dlaczego On tyle razy był u mnie i mogliśmy pojechać gdziekolwiek nam się palec na globusie zatrzymał byle z różnych powodów nie do jego miasta/kraju. Zrozumiałam np. dlaczego jak przyleciałam w końcu do Niego to tak śmierdziałam papierosami, że nie mógł mnie przytulić na lotnisku. Wiele rzeczy zrozumiałam i poczułam się oszukiwana przez człowieka, który słowa Prawda używał częściej niż mrugał i często patrząc na mnie wzdychał : "ach gdybyś jeszcze miała szczere serce".
Gdy mi się już wszystko w końcu poskładało w całość, poczułam się kijowo zwyczajnie.
Według mnie to było nie fer bardzo. I tyle.
Gruby!!! Litości!!! No chyba nie myślisz, że pod namową Gede szykuję armie mścicieli, która ma "bić jehowego"
No błagam!!! Ze str. Gede. to raczej wyraz osobistej postawy do tego typu, długofalowych, często przemyślanych i odpowiednio planowanych działań ( tak było), w stosunku do Drugiego Człowieka. Kobiety. Mnie. Działań i owszem... też często chaotycznych, nielogicznych, będących wynikiem skomasowanego prania mózgu. Rozerwania... Wiesz do tego "rozerwania i rozdarcia" chciałabym wrócić. To ja do jasnej anielki byłam skłonna akceptować zakaz kontaktów seksualnych w imię zasad religijnych Onego. Rozdarcia i pieprzonej huśtawki "w tej kwestii" być by nie musiało w ogóle gdyby nie Onego działania. Miał by chłopak duchowy spokój. .
Postawa Gedego dotyczy sumy działań człowieka, który na boga, nie ma "zielonych papierów," funkcjonuje całkiem sprawnie w społeczeństwie, prowadzi/ł ( nie wiem jak obecnie) firmę generującą bardzo duże dochody. Radzi sobie w normalnym życiu całkiem nieźle. Gede też rozumiał "jego rozdarcia" ... ale jednak Onego ogólną postawę ocenił negatywnie... Może dlatego, że opowiedziałam mu dużo szczegółów, które pominęłam w tej historii... a może dlatego, że to trwało i trwało... Pół roku masakry emocjonalnej, która naprawdę mnie zrujnowała bardzo. To nie były pojedyncze "błędy" po których nastąpiła refleksja....
Postawa Gede odnosi się do moich przeżyć. ( Ja informowałam Onego w "pięknych i obszernych listach" o moim stanie emocjonalnym i psychicznym ).
Już chwilowo dla miłej sercu odmiany, bez wnikania w Jego Onego rozdarcia, Jego dylematy, Jego i analizowania Jego Onego przyczyn nim kierujących...
Gede zobaczył tak zwyczajnie mnie.
Człowieka ze świata, który zetknął się w takim a nie innym kontekście z sektą.
Człowieka po drugiej stronie tego "wariactwa" ...
Zobaczył też wiele możliwości, które Onemu były w ramach "sektowych" zasad dostępne, z których mógł skorzystać by nie krzywdzić mnie aż tak. Do gruntu... z których Ony nie skorzystał.
Itd. itp.
Ja nie chciałam żeby moja historia przerodziła się w sąd nad Onym.
To moja historia, przeze mnie opowiedziana nie Onego.
Gdyby Ony napisał mielibyśmy okazję zobaczyć kolejną perspektywę, kolejny ból, kolejne rozczarowanie...
Napisałam ja. Bo czułam taką potrzebę. Wielokrotnie zastanawiałam się po co to robię.
Opinia Falki i PadreAntoniego i Twoja dała mi pewność, że to miało jednak jakiś sens.
Dla mnie to doświadczenie było niezwykle cenne.
W całej rozciągłości. ( analogicznie do innych, różnych życiowych sytuacji, których miałam okazję doświadczać). Próbuję się zawsze w związku z powyższym wiele nauczyć.
I o sobie i o obszarach "ludzkiej egzystencji" wcześniej mi nieznanych.
Jak na razie wydaje mi się, że nie grozi mi, ani w odniesieniu do tego konkretnego przypadku ani w odniesieniu do różnych innych "okoliczności przyrody", w których miałam okazję w zaangażowany sposób uczestniczyć, opcja zaszycia się w ciemnym kącie pokoju, z uprzednio wykonaną laleczką, w którą będę wbijać szpilki i obwiniać ją za dzisiejsze moje niepowodzenia pomimo, że tak naprawdę moje życie od lat toczy się niezależnie od danej biednej osoby lub przyczyny, którą sobie w laleczce personifikuję.
Pamiętanie tylko "miłych rzeczy" to według mnie rodzaj osobistej cenzury moich doświadczeń. To takie nożyczki, którymi bym sobie wycinała życie na kształt tęczy i motylków.
Ja jednak wolę się pofatygować i zrozumieć dlaczego. To jakoś mi naturalnie łatwo przychodzi. Wolę nauczyć się zaakceptować fakt, że zostałam skrzywdzona i wybaczyć . To też jakoś przychodzi mi łatwo.
To czego próbowałam się nauczyć ( już chyba trochę umiem ) to poczuć naturalną złość kiedy doznaje krzywdy... Tak... z tym miałam duży problem...
Bo dopiero wtedy, tak naprawdę "wybaczenie" się liczy.
Wybaczenie się "liczy" wtedy kiedy dopuszczamy do siebie krzywdy, których doznaliśmy, Kiedy rozumiemy mechanizmy kierujące "krzywdzicielem", Kiedy możemy z całą świadomością orzec, że no i co? Co się takiego stał? Było przykro, trudno, ciężko, boleśnie.. ale co z tego? To przeszłość. Teraźniejszość zależy ode mnie....
To, że mama nie kupiła mi pianina o którym marzyłam jak maiłam 10 lat... nie zrujnowało mi teraźniejszości...
To, że poznałam człowieka, którego pokochałam i nagle "odbiło mu na Jehowę" i pół roku się bujaliśmy z jego bombą, nie warunkuje mojego życia negatywnie obecnie.
Ja pamiętam ciepłe morze, w którym się kąmpaliśmy i pamiętam Onego Jego zalety, które mnie urzekły ale pamiętam też mój przejebany stan emocjonalny w związku z "różnościami które mi fundował".
Ja mu w takiej kolejności ( niestety : ) ) wybaczyłam, potem zrozumiała, a potem się wk****iłam ( już na wybaczonego i zrozumianego Onego). Mnie to "wk****ienie też było potrzebne, żeby móc żyć bez poczucia winy ...
Bo czułam się długo winna, że w kwesti Onego i jego egzystencji "w szponach sekty" dałam se spokój.
Ja nie wiem od czego, z całą pewnością nie ma ucieczki. Staram się nie być kategoryczna w moich sądach i nie twierdzić nigdy z całym przekonaniem. , że "jakoś jest, napewno". Że jest tak czy siak z całą pewnością. Zawsze jednak zakładam margines mojej lub czyjejś... nawet Kołakowskiego omylności ... ale nie robię tego programowo, to według mnie zgubne. W zasadzie staram się ufać moim osądom. Zaczynam je podważać, rozwalać i redefiniować wtedy dopiero, kiedy człowiek, którego cenię ma zupełnie przeciwne zdanie. W związku z tym sam proces dekonstrukcji i ew. rekonstrukcji moich poglądów też jest naznaczony subiektywizmem. W sensie z argumentami o niezadowalającym mnie poziomie zwyczajnie nie chce mi się dyskutować ( chyba, że poczuje ogień zbawczej misji w sobie ). Z argumentami typu Jehowa stworzył jabłko tak, żeby pasowało do ludzkiej dłoni. Jakiż on wspaniały!!! Mogę wtedy powiedzieć: "No tak... a arbuz...", tylko mi się zwyczajnie nie chcę ( chyba, że poczuję ogień misjonarki w swoim sercu).
Uważasz, że moja psychika dokonuje cenzury i że nie ma od tego ucieczki... Pewnie masz rację. Ja ze swojej strony chciałbym powiedzieć, że tak jest, zapewne. Zupełne nieskażenie w tej kwestii jest dane tylko abstrakcyjnemu bytowi, którego zwykłam jako symbol i piktogram pewnych "treści czystych" nazywać Absolutem. Ponieważ Absolut jest "treścią" idealną , szczerze mówiąc już od dawna przestałam sobie zaprzątać Nim głowę. Nie staram się znaleźć odpowiedzi w 100% uniwersalnych dla każdego mieszkańca naszej planety. Zawsze można znaleźć choć jeden przypadek, który nie pasuje do konstrukcji jakiegoś systemu.
"Człowieko-kulturowa dusza" jest moją integralną częścią. To Ja. ... Muszę mieć jednak możliwość oceny, reakcji, niezgody i aprobaty, bo żyję w materialnym świecie. Na płaszczyźnie teoretycznych "wysokich abstrakcji" mogę dla rozrywki wszystko relatywizować. ... i w efekcie dojść do wniosku, że nie mam dowodu na to, że Istnieję... żadnego rozsądnego i niepodważalnego.
Natomiast rankiem idę do łazienki, robię siku, myję zęby żeby czuć się komfortowo, piję 5 kaw i idę zarabiać pieniądze. ...
chyba nie robię tak na skutek mojej mitologicznej interpretacji rzeczywistości, od której nie mogę uciec...
Mam jednak wrażenie, że robię tak dlatego, że rzeczywistość w której się z tobą komunikuje, taka jest właśnie. (przynajmniej jeżeli sobie tego wszystkiego nie uroiłam i nie leżę tak na prawdę w śpiączce w jakimś hiper- super -szpitalu. Coś muszę założyć, żeby jakakolwiek dyskusja miała sens. ).
"Moja psychika dokonuję cenzury doświadczeń i nie pozostaje mi nic innego jak to zaakceptować "... o.k. zgoda jednak mam wrażenie, że mam jakąś możliwość pracy nad "wglądem" i przesuwania moich odczuć w stronę obiektywną ... im bliżej punktu zero, tym bardziej to boli ( z doświadczenia ).
Ja raczej się staram "przeginać" w tą stronę.
Mogę teoretycznie, według Ciebie w każdą. Co chyba się kłóci ze stwierdzeniem, że moja psychika dokonuje za mnie cenzury i że moje odczuwanie i ocena jest kwestią wyniku procesu, na który nie mam wpływu, gdyż jest za "to odpowiedzialna moja psychika"
Nie za bardzo rozumiem jak mam w takim razie ominąć moją cenzorską, mocniejszą od moich "chceń" psychikę, która dokonuję "pewnych rzeczy za mnie", więc jak rozumiem stoi ponad Moją wolą i jest mi nie podległa.
Zaakceptowałeś "to", polecasz również mnie się z tym pogodzić i jednocześnie twierdzisz, że możesz ew. "przesuwać" swoje wspomnienia na korzyść swojego komfortu. Bo jak twierdzisz - możesz. No ale jak "to" robisz skoro jednocześnie wiesz, że "to" robisz. więc na jakim patencie " to wybielone przez Ciebie samego wspomnienie" staję się autentyczną treścią twoich emocji?
... Szczerze mówiąc nic nie rozumiem.
Magia jak dla mnie.
Moim zdaniem chyba nie da się w takich dwóch przeciwstawnych biegunach prawie równo- silnych, czuć "namiastki nawet zupełnie subiektywnej autentyczności" a tym bardziej,( level to kolejny) choćby usiłować silić się na jakiś autorski projekt realizacji idei obiektywizmu.
To dla mnie zbyt skomplikowane.
Ja jestem prosta baba. Staram się bezlitośnie przyglądać sobie i swoim reakcjom. Nie zakładam, że w jakiejkolwiek kwestii uzyskam odpowiedź w 100% uniwersalną dla każdej "teoretyczności.". Jeżeli "autorytet przeze mnie uznany " mi coś zarzuca, programowo wątpię i konfrontuje mój pogląd z doświadczeniem innych. Wydaję mi się, że mniej więcej kumam różnicę między dobrym a złym. Rozważam to w swoim subiektywnym sercu. Pociesza mnie fakt, że staram się zgłębiać jak największy zakres wiedzy z tematu, który mnie interesuję. Już od dawna mam świadomość, że nie jestem Bogiem i mogę się mylić. Moje przekonania są tym mocniejsze im więcej wiem na jakiś temat. Zawsze chętnie podejmę polemikę i jak ocenię ( subiektywnie oczywiście poziom rozmówcy) to tym poważniej i z większą ciekawością się w nią wdaję.... to w kwestii mitologizacji ogólnie.
Ja nie potrafię z zachowaniem pełnej mojej świadomości i celowości moich działań i jedności jaźni: "przegiąć" ani w dobrą ani w złą stronę jeżeli chodzi o wspomnienia.
Nie mam takiej umiejętności.. .
Jedyne co umiem i na co mnie stać to zadawanie sobie "specjalnych pytań kontrolnych". Skupienie się na swojej postawie wobec drugiego człowieka. Znalezienie niewygodnych bardzo dla mnie powodów jego "nagannych" reakcji i działań i postaw lub nie związanych z moją osobą, (to w drugiej kolejności) przyczyn "słabego i żenującego postępowania" . Ocenienie mojej winy ( boli). Zrozumienie zachowania "drugiego" - ciężkie bardzo. ...ale chyba już jestem w tym coraz lepsza.... I potem najtrudniejsze dla mnie - zdecydowanie czy mam prawo do gniewu. Najtrudniejsze. ( Cały czas pisze o sobie i nie ośmielam się absolutyzować. Nie ośmielam się mówić , " nie ma od tego ucieczki", " nie pozostaję nic innego jak to zaakceptować", " Jest tak").
Moim zdaniem... ja jednak jestem "w ruchu", wytyczyłam sobie już dawno jakiś kierunek i staram się do niego zbliżyć ( może fałszywy, może tak być ).
Moją indywidualną drogą, nie jest "przeginanie" percepcji na "korzyść użytkownika", to może być fajne i skuteczne nie oceniam.
Umiesz. Jest to dla Ciebie dobre. Tak zrób.
Ja nie umiem.
To co umiem to zachwycać się rożnymi rzeczami dzisiaj. Nie obarczać przeszłości odpowiedzialnością za dzisiejsze moje niepowodzenia. Umiem mieć świadomość "sprawczości" nad moim jutrem. Umiem współczuć ludziom, którzy sprawili mi ból i rozumieć "mechanizmy" nimi kierujące.
To czego się uczę, to umieć się wk****ić, poczuć złość. Inaczej wiecznie będę rozżaloną i pokrzywdzoną ofiarą.
Gniew jest mi potrzebny by nauczyć się mówić i oczekiwać w swoim imieniu. Czyli odnaleść, docenić i uznać za na tyle wartościowe "swoje JA " i to wszystko co go konstytuuje, żeby umieć staną w "jego" obronie. Ja nigdy nie miałam problemu z usprawiedliwianiem "całego świata" nawet jak mi ewidentnie srał na głowę. Zawszę rozumiałam dlaczego?. Zawsze pamiętałam o dobrych stronach i zaletach i powodach przez które ten czy inny człowiek traktuje mnie tak a nie inaczej. Zawsze moja empatyczna natura pozwalała na pełen wgląd w jego emocję . Jk, że cudownie, jak że wspaniale. Tylko takie "przekierowanie" nie pozwalało mi uważać za znaczące "w tym całym kontekście" tego, że jest mi robiona krzywda.
Każdy człowiek ma chyba inne potrzeby... i umiejętności.
"Tylko Twoja psychika i tak dokonuje za Ciebie cenzury Twoich doświadczeń. I nie pozostaje nic innego jak to tylko zaakceptować. A można to też ewentualnie lekko zmienić na korzyść użytkownika. Do czego ja namawiam."
Ty możesz, potrzebujesz i umiesz "przegiąć" w stronę pozytywną. Jest to dla Ciebie dobre. Więc tak zrób.
Ja na tym etapie mojej wędrówki na "drodze życia", muszę się uczyć gniewu, żeby umieć dbać o siebie, bo podobno "jestem tego warta".
Nad tym zamierzam pracować.
.p.s. w "przyciąganie" wierzę tylko ziemskie, cała reszta to dla mnie mit.. może być nawet Kołakowskiego.
Wiesz co do "mądrości" to nadal czuję taki "cierń", że gdybym się wcześniej się zorientowała w mechanizmach stosownych przez "sektę", ( już obojętnie czy tą czy jakąkolwiek, szablon jest dokładnie ten sam, teraz to wiem ) to może by mi się udało uratować Tego ważnego dla mnie człowieka.
To co opisujesz- zbliżona do autentyczności postawa- kontra niezachwiana układność w obecności "drugiego członka wyznania" jest absolutnie zrozumiała i jest tylko kolejnym ( dla mnie istotnym) dowodem by oceniać "wyznanie " Świadkowie Jehowy, jako sektę destrukcyjną.
.. Moje przemyślenia naturalnie skonfrontowałam w toku mojej "przygody" z publikacjami odnoszącymi się do problemu sekt i psychomanipulacji.
Schizofrenia jest raczej genetyczna. Neurotyzm i zachowania schizoidalne, czyli polegające na pozornym rozdziale rzeczywistości umożliwiającym utrzymanie strefy komfortu i jednocześnie zapobiegającym popadnięcie w mega-depresję. Tzn. Jedna osoba funkcjonuje ale z pełną świadomością konsekwencji następujących w dwóch światach, które tworzy, wypiera i konsekwentnie nie widzi sprzeczności. Dzieję się chyba tak na skutek silnego przywiązania do dwóch, bardzo ważnych a jednocześnie wykluczających się celów., musi jednocześnie jako czynnik "wspomagający" dojść lęk kompensowany obietnicą równie silnej przeciwnej emocji.
Moim zdaniem tak to jakoś było.
To w innych dziedzinach życiowych był strasznie "silny" człowiek, ja chyba bym sobie z Jego traumami nie poradziła. Nie wiem.
Ja winię Organizacje, czyli CK. , które używa typowych, sekciarskich metod by zwyczajnie, z pełną świadomością tego co robią sprawiać by zbyt, dla "ich" o kant dupy rozbić periodyków... miał odbiorców.
Tak ja to widzę.
... ten On... człowiek, dziecko, który w wieku "nastu" lat dowiedział się, że Jego mama nie jest jego mamą... a tata .. to brat prawdziwej mamy.... Tu jeszcze luz, byłabym to w stanie wytrzymać.... ale nie to, że ja się o tym dowiedziałam ..... właśnie...
.... na skutek tego, że moje "mamy" właśnie postanowiły się mną zamienić ....
Taka w małym ułamku była Onego historia.
To co opisałam to była w małym ułamku Moja historia z Onym.
... w skrócie, Ja rozumiem Jego Onego "dwoistość".
... wiem już dzisiaj, po poznaniu mechanizmów jakie "funkcjonują w "sektach" dlaczego Ten On mi tak robił.
Masz zupełną rację, że "niektórzy" potrafią ciągnąć swoje życie w rozdwojeniu. Dla tego tak robią, że nie mają innej możliwości.
Dramat zaczyna się wtedy, kiedy "wybory" stają się coraz bliższe sumieniu.
"W życiu na emocjonalną odległość" prawie można obiektywnie stwierdzić, że się nie jest członkiem...
sekty.... Problem / rozerwanie zaczyna się na etapie decyzji, które mają określać jednostkowe cele... Regularna struktura sekty "jakiejkolwiek" jest z założenia skierowana na to, by jej członek nie miał osobistych/indywidualnych pragnień. Jego pragnieniem, marzeniem/celem jest "priorytet" odgórny, w tym wypadku "głoszenie" czyli roznoszenie śmiesznych gazetek. Jak osiągnie to, że będzie naprawdę szczęśliwy? Przez z "całej siły kolportaż"
Jak ma potrzebę seksu... to oprócz kolportażu...szczęście da mu potrójny sznur. Czyli laska, która również będzie *pier***ła z gazetkami. Logiczne.
Taki tylko układ = szczęście.
Co to jest szczęście ( dla kultysty)
... hmmm.. co to jest szczęście i spokój dla kultysty?
... no nie da się z całą pewnością osiągnąć tego stanu w " tym świecie"
... Guru, w tym wypadku "twór" pod nazwą CK przenosi możliwość odczucia tego doświadczenia, jedynie ... w Raju na Ziemi...
... no ale dobra, jednak żyję teraz?. Nic trudnego. Kiedy będziesz szczęśliwy? Wtedy kiedy będziesz *pier***ł z gazetkami. Dlaczego wtedy będziesz czuł się dobrze? Bo reszta ludzi którzy są dla Ciebie ważni, będzie Cię docenić i szanować.Dlaczego ta reszta będzie Cię lubić? Bo oni też są przekonani, że roznoszenie gazetek ich zbawi i są przekonani, że aktywność w tej dziedzinie jest miernikiem Twojej wartości jako człowieka. Ty sam też tak myślisz przecież. Reszta ludzi, na których uznaniu i akceptacji Ci zależy, potwierdzi to w każdej chwili... lub ta grupa, Tobie najbliższa będzie manifestować dezaprobatę jak się będziesz próbował wyłamać... możesz się cieszyć, że są wyjątki ... ale grupa ...będzie konsekwentnie wyrażać niezadowolenie...To mocne jest... bo już wcześniej dostałeś dokładnie to od tej grupy czego ci brakowało wcześniej w życiu... Właśnie dla tego uważasz tą grupę za coś cennego... Bo to od nich miałeś, akceptację, miłość, szacunek ... dlaczego tak miałeś... ?
...Wąż, który zjada własny ogon...
Poczucie akceptacji, miłość, poczucie wspólnoty, poczucie, że nie jesteś sam człowieku, złudzenie "rodziny"... bracia , siostry...
Tak mi się wydaję. Taką mam intuicję, że Ony, ze względu na swoje trudne życie, był materiałem jak najbardziej upragnionym...
.... dla sekty..
To moje obserwacje i refleksje.
Jeżeli macie inne zdanie na temat wartości, które trzymają ludzi w środku. Jakie są plusy bycia ŚJ to ja naprawdę chętnie dowiem się jak to jest z tej drugiej strony.
Ja się nie urodziłam ŚJ, Nawet nim nie byłam emocjonalnie przez moment.
byłam tylko skromną zainteresowaną.
Ja tą Waszą rzeczywistość w skrócie zajebistym, widzę jakoś tak.
Jeżeli mój ogląd jest fałszywy to chciałabym poznać Waszą perspektywę .
Wiesz co do "mądrości" to nadal czuję taki "cierń", że gdybym się wcześniej się zorientowała w mechanizmach stosownych przez "sektę", ( już obojętnie czy tą czy jakąkolwiek, szablon jest dokładnie ten sam, teraz to wiem ) to może by mi się udało uratować Tego ważnego dla mnie człowieka.
To co opisujesz- zbliżona do autentyczności postawa- kontra niezachwiana układność w obecności "drugiego członka wyznania" jest absolutnie zrozumiała i jest tylko kolejnym ( dla mnie istotnym) dowodem by oceniać "wyznanie " Świadkowie Jehowy, jako sektę destrukcyjną.
.. Moje przemyślenia naturalnie skonfrontowałam w toku mojej "przygody" z publikacjami odnoszącymi się do problemu sekt i psychomanipulacji.
Schizofrenia jest raczej genetyczna. Neurotyzm i zachowania schizoidalne, czyli polegające na pozornym rozdziale rzeczywistości umożliwiającym utrzymanie strefy komfortu i jednocześnie zapobiegającym popadnięcie w mega-depresję. Tzn. Jedna osoba funkcjonuje ale z pełną świadomością konsekwencji następujących w dwóch światach, które tworzy, wypiera i konsekwentnie nie widzi sprzeczności. Dzieję się chyba tak na skutek silnego przywiązania do dwóch, bardzo ważnych a jednocześnie wykluczających się celów., musi jednocześnie jako czynnik "wspomagający" dojść lęk kompensowany obietnicą równie silnej przeciwnej emocji.
Moim zdaniem tak to jakoś było.
To w innych dziedzinach życiowych był strasznie "silny" człowiek, ja chyba bym sobie z Jego traumami nie poradziła. Nie wiem.
Ja winię Organizacje, czyli CK. , które używa typowych, sekciarskich metod by zwyczajnie, z pełną świadomością tego co robią sprawiać by zbyt, dla "ich" o kant dupy rozbić periodyków... miał odbiorców.
Tak ja to widzę.
... ten On... człowiek, dziecko, który w wieku "nastu" lat dowiedział się, że Jego mama nie jest jego mamą... a tata .. to brat prawdziwej mamy.... Tu jeszcze luz, byłabym to w stanie wytrzymać.... ale nie to, że ja się o tym dowiedziałam ..... właśnie...
.... na skutek tego, że moje "mamy" właśnie postanowiły się mną zamienić ....
Taka w małym ułamku była Onego historia.
To co opisałam to była w małym ułamku Moja historia z Onym.
... w skrócie, Ja rozumiem Jego Onego "dwoistość".
... wiem już dzisiaj, po poznaniu mechanizmów jakie "funkcjonują w "sektach" dlaczego Ten On mi tak robił.
Masz zupełną rację, że "niektórzy" potrafią ciągnąć swoje życie w rozdwojeniu. Dla tego tak robią, że nie mają innej możliwości.
Dramat zaczyna się wtedy, kiedy "wybory" stają się coraz bliższe sumieniu.
"W życiu na emocjonalną odległość" prawie można obiektywnie stwierdzić, że się nie jest członkiem...
sekty.... Problem / rozerwanie zaczyna się na etapie decyzji, które mają określać jednostkowe cele... Regularna struktura sekty "jakiejkolwiek" jest z założenia skierowana na to, by jej członek nie miał osobistych/indywidualnych pragnień. Jego pragnieniem, marzeniem/celem jest "priorytet" odgórny, w tym wypadku "głoszenie" czyli roznoszenie śmiesznych gazetek. Jak osiągnie to, że będzie naprawdę szczęśliwy? Przez z "całej siły kolportaż"
Jak ma potrzebę seksu... to oprócz kolportażu...szczęście da mu potrójny sznur. Czyli laska, która również będzie *pier***ła z gazetkami. Logiczne.
Taki tylko układ = szczęście.
Co to jest szczęście ( dla kultysty)
... hmmm.. co to jest szczęście i spokój dla kultysty?
... no nie da się z całą pewnością osiągnąć tego stanu w " tym świecie"
... Guru, w tym wypadku "twór" pod nazwą CK przenosi możliwość odczucia tego doświadczenia, jedynie ... w Raju na Ziemi...
... no ale dobra, jednak żyję teraz?. Nic trudnego. Kiedy będziesz szczęśliwy? Wtedy kiedy będziesz *pier***ł z gazetkami. Dlaczego wtedy będziesz czuł się dobrze? Bo reszta ludzi którzy są dla Ciebie ważni, będzie Cię docenić i szanować.Dlaczego ta reszta będzie Cię lubić? Bo oni też są przekonani, że roznoszenie gazetek ich zbawi i są przekonani, że aktywność w tej dziedzinie jest miernikiem Twojej wartości jako człowieka. Ty sam też tak myślisz przecież. Reszta ludzi, na których uznaniu i akceptacji Ci zależy, potwierdzi to w każdej chwili... lub ta grupa, Tobie najbliższa będzie manifestować dezaprobatę jak się będziesz próbował wyłamać... możesz się cieszyć, że są wyjątki ... ale grupa ...będzie konsekwentnie wyrażać niezadowolenie...To mocne jest... bo już wcześniej dostałeś dokładnie to od tej grupy czego ci brakowało wcześniej w życiu... Właśnie dla tego uważasz tą grupę za coś cennego... Bo to od nich miałeś, akceptację, miłość, szacunek ... dlaczego tak miałeś... ?
Wiecie co? .. no kurcze ja nie wiem czy to obróci się "na dobre" ...
Ja chyba już jestem zmęczona byciem "czynnikiem tak mocno ingerującym" w czyjeś życie...
Chyba nie jestem gotowa na ponoszenie takiej odpowiedzialności...
... zwłaszcza gdy pewność efektu "mam żadną"
Zastanawiałam się czy mam prawo.
Po pierwsze wysyłając Onemu link, sprawiłabym, że "postać" którą opisuje przestałaby być anonimowa, przynajmniej w Strefie Jego Onego komfortu.
Chłop ma obecnie świadkową żonę. Świadkowe życie. Wiem z doświadczenia , co się z Nim dzieje kiedy przeżywa "stres graniczny"... jest "grubo".....
...Myślę, że Ten On, raczej by zareagował obawą, że np. Ja chcę zniszczyć ( kierując się porąbaną zawiścią ), Jego Onego zajebiste obecne życie.
Taki odruch/mechanizm: odbieranie jako ataku, czyjejś opinii, percepcji, perspektywy.
Wszyscy to znamy ...
a już najbardziej nie jesteśmy skłonni do refleksji ...
kiedy jesteśmy przekonani, że PRAWDA JEST PO NASZEJ STRONIE.
Jeżeli Jah będzie mu błogosławił, to nigdy nie odnajdzie mojego wpisu na tym forum. Będzie wierzył w trzecie zazębiające się pokolenie z drugim pokoleniem, które pamiętało pierwsze pokolenie.
Umrze spokojny.
... prawie,,,
Według mojej oceny, dałam z siebie wszystko co umiałam. Nie wyszło.
Nasze życia zupełnie niezależnie toczą się się odrębnym rytmem od dawna.
Prawdą jest, że jeżeli za 15 lat Ony zadzwoni, bo się ocknie, to mu pomogę. Tak zwyczajnie. Jak każdemu innemu człowiekowi.
Prawdą też jest, że już od dłuższego czasu nie czuję się w żadnym stopniu odpowiedzialna za Jego Onego wybory.
Stał mi się kompletnie obcy.
I tyle. Jakoś tak to widzę.
Tak kończy.....a może rozpoczyna się moja historia.
05 lipiec 2015