[/center
]Odcinek 3. Scena 2 – Dylematy egzystencjalne brata Dżefreja.Dżefrej po powrocie z dwu tygodniowego urlopu od razu chciał rzucić się w wir pracy. Tego dnia wstał bardzo wcześnie rano i po porannej toalecie bezpośrednio udał się natychmiast do swego gabinetu. Nie miał ochoty na towarzystwo braci oraz śniadanie we wspólnej stołówce, pomimo serwowanych smakołyków. Nawet ze wspólnego rozważania tekstu dziennego zrezygnował.
Chciał w samotności popracować, ale nie mógł się na pracy skupić. Był zmęczony po nieprzespanej nocy, pomimo, że sprawy Pana były palące, nie miał głowy, aby przedrzeć się przez stos zaległych papierów leżących na biurku. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia, gdyż pomimo podjęcia kilkudziesięciu prób zmuszenia się do umysłowego wysiłku, nie mógł się otrząsnąć i zabrać do pracy. Jego myśli zaprzątały zupełnie inne sprawy, bardziej egzystencjalne.
Nie był już młodym człowiekiem, a dziś w nocy jego ciało dało o sobie znać. Bóle żołądka nie dały mu spać i większą część nocy zamiast spędzić przy swojej ukochanej, drugiej żonie spędził w toalecie. Z resztą nie chciał jej budzić ani niepokoić swoim stanem zdrowia.
- Tak, szepnął do siebie. Niedługo mój ziemski bieg może dobiec końca, a wówczas połączę się z Królem Królów i Panem Panów, będę panował wraz z nim nad całym światem. Jest tu nas jedynie resztka z małej trzódki - ok. 15 000 z 144 000 wybranych.
Pomimo takiego sposobu myślenia, gdzieś w głębi duszy odczuł lekkie ukłucie niepokoju.
- No tak ja pójdę do nieba. Szepnął sam do siebie. A co z moją młodą małżonką? Ona ma nadzieję ziemską. W tym momencie jego wyobraźnia zaczęła pracować i wyobraził sobie jak umiera i idzie do nieba, a jego druga żona wychodzi za mąż za pioniera specjalnego lub jakiegoś Betelczyka. Bezwiednie wziął ze sobą filiżankę z kawą, którą przygotował brat William i podszedł do wielkiego okna. Zaczął obserwować przepiękny widok, który roztaczał się po Warwick, a który można było podziwiać przez przeszklone ramy okna z jego gabinetu. W sercu czuł dalej ukłucie zazdrości.
- Taaaak, znów szepnął do siebie. I ja z nieba, jako brat Króla będę musiał patrzeć jak idą ze sobą do łóżka. W tym momencie serce ścisnęło mu się w klatce piersiowej i coś zaskowytało w gardle, a łzy popłynęły z oczy.
- Cholera jasna nie mogę się rozklejać. Co to będzie, jak miękki się okaże podczas Armagedonu? Odpuszczę wszystkim niewiernym? Idziemy przecież po zwycięstwo! Co tam żona, przecież chodzi o życie wszystkich ludzi. A ja, jako król będę rządzić całym światem!!
Jeszcze raz spojrzał przez okno. Jego oczom ukazał się widok zwierząt podchodzących pod ogrodzenia posiadłości Warwick. Scena była przepiękna i bardzo naturalna. Dżefrej nie mógł wzroku od niej oderwać. Wielki staw migotał różnymi kolorami w promieniach wschodzącego słońca i te zwierzęta podchodzące do wodopoju. Takie kolory musiał oglądać Noe po potopie.
- Przepiękny widok! Szepnął Dżefrej znów do siebie, a jego myśli powróciły do dzisiejszego poranka, gdy opuszczał swą sypialnie. Podobnie jak teraz, gdy od podchodzących zwierząt do wodopoju nie mógł oderwać wzroku, tak rano nie mógł wzroku oderwać od swej młodej pięknej żony. Jej szatynowe włosy leżące na poduszce w kompletnym nieładzie. Jej jędrne piersi odsłonięte przez zsuniętą kołdrę rytmicznie falujące podczas oddechu. Lekko zaokrąglony płaski brzuszek…. Nawet teraz podświadomie czół smak jej persi w swoich ustach i zapach jej ciała, pomimo, że jej nie było w jego gabinecie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia, a twarz się zaczerwieniła.
- Wszystko to utracę na rzecz rządzenia z Jezusem w niebie, pomyślał Dżefrej. W tym miejscu jego myśli skupiły się na sprawozdaniu Biblijnym, gdzie Synowie Boży schodzili i brali sobie kobiety ludzkie za żony. Gdzie to napisano? Próbował sobie przypomnieć!! A tak na samym początku w 1 Mojżeszowej przed potopem.
- Teraz to rozumiem. Cholera jasna, co tu wybrać!!
- A może ?? Poproszę Pana, aby moją żonę także obdarzył przywilejem rządzenia z nim w niebie. Nie oddam jej innemu!!! A jak nie, to może ja zrezygnuje z królowania i poproszę o życie wieczne tu na ziemi, najlepiej w Warwick, gdyż wszystko jest już urządzone.
- To by było wspaniałe. Żyć z ukochaną osobą tutaj, w tym raju na ziemi. Inni mogą zniknąć byle tylko nie moja druga ukochana żona. Nawiasem mówiąc drugie owce też się postarały w zaprojektowaniu otoczenia wokół Warwick. Ale te osoby muszą zniknąć. Nie chcę z nikim dzielić się swoim szczęściem. Niech się zagospodarują w innej częściach globu. Nie muszę dzielić się wszystkim ze wszystkimi. A jako pomazaniec może uproszę sobie ten zakątek ziemi i zamieszkam na nim.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że mając nadzieję ziemską nie może mówić o sobie jako o pomazańcu.
- Ale wtopiłem pomyślał, stojąc przy oknie i obserwując wspaniały wschód słońca. Jako pomazaniec tracę moją ukochaną żonę i możliwość mieszkania na tej dzikiej nieodgadnionej kuli ziemskiej. Jako druga owca tracę możliwość rządzenia z Chrystusem całym wszechświatem.
Złe samopoczucie pogłębiło się i Dżefrej nie był wstanie zebrać myśli do kupy. Pociągnął bezwiedni łyk chłodnej już kawy z filiżanki, którą trzymał w dłoni. Na całe szczęście jego myśli zostały przerwane pukaniem do drzwi. To brat William zaglądnął czy czegoś nie potrzeba. Równocześnie poinformował go o zaplanowanym spotkaniu po południu z resztą Ciała Kierowniczego w gabinecie spotkań.
Dżefrej położył się na wygodnym szezlongu, aby wypocząć przed spotkaniem ze współbraćmi Króla i z nostalgią, zatopiony we własnych myślach dalej obserwował świat ze swego dużego okna.
Odcinek 3. Scena 3 – Dylematy egzystencjalne brata Dżefreja cdn.
[/b]
Wskazówka zegara właśnie wskazała godzinę 19.00 Dżefrej z trudem otworzył oczy i spojrzał na stojący w rogu zegar w stylu Wiktoriańskim.
- Jasny gwint zaspałem – wrzasnął, bowiem na godzinę 17.00 zaplanowano nadzwyczajne spotkanie CK. Dżefrej poderwał się z szezlonga i gwałtownie zaczął wciągać na siebie garderobę. Założył złoty zegarek na rękę, sygnet na palec i wybiegł z gabinetu wpinając w biegu złotą szpilkę w klapę marynarki. Pędem ruszył w kierunku gabinetu obrad CK. Pomimo tuszy Dżefrej w ekspresowym tempie pokonał trzy piętra i stanął przed drzwiami gabinetu. Poprawił zmierzwione włosy i wszedł do środka. Nagle przyklejony uśmiech z ust zniknął z jego twarzy, gdy jego oczom ukazał się pusty gabinet.
- Cholera jasna syknął, za późno. Spóźniłem się! Niech to wszystko szlak trafi!! A oni beze mnie decyzję podejmowali, co za wstyd, co za wstyd. Dżefrej poczuł, że krew napływa mu do twarzy, a wstyd piecze go w policzki. Jak on teraz spojrzy w oczy braciom króla oraz swojej wiernej żonie. Ona cały dzień w służbie, a on w szezlongu, a potem……Takie lekceważenie obowiązków Pana. Bezwiednie obrócił się na pięcie i z głową pochyloną w dół wolnym krokiem ruszył w kierunku swego pokoju mieszkalnego.
- Wszystko przez te moje dzisiejsze skrupuły. Szepnął do siebie. W tym miejscu przypomniał sobie poranek i wszystkie swoje wątpliwości.
- Jak mogłem chcieć zrezygnować z królowania w niebie? Z drugiej strony…..młoda żona. Trzeba będzie to jakoś pogodzić, może nowe światło? Opublikuje się w strażnicy. Ja w niebie, ona w raju na ziemi. A w weekendy będę wpadał do niej z nieba na herbatkę i ciastko!!! Oby się zgodziła na taki układ. Tak, muszę z nią porozmawiać …. I to szybko. Przyspieszył kroku….i.
- Witaj Ptysiu z Kremem rzuciła mu w drzwiach.
- Hej Mysiu Pysiu. Jak ci minął dzień? Zapytał Dżefrej.
- Pełen błogosławieństw. Wiesz byłam dziś w służbie z tym nowy misjonarzem, on jest taki gorliwy i wspaniale głosi z filmami na telefonie. Mówię ci to wspaniałe narzędzie. Na te słowa Dżefrej znów poczuł ukłucie zazdrości.
- Jaki misjonarz? Rzucił zirytowany.
- No wierz który, ten nowy co ostatnio miał u nas wykład. Taki dobrze zbudowany. Odpowiedziała.
- A tak. Trzeba będzie go wykluczyć pomyślał Dżefrej. Zapewne się tasował z innym bratem w pokoju. Przy odpowiednim składzie komitetu da się to udowodnić.
- Mysiu Pysiu chciałbym ci coś powiedzieć. Otóż chcę z tobą zamieszkać w raju.
- Ależ kotku my mieszkamy w raju w Warwick.
- Nie o to chodzi. Po Armagedonie. Wykrzyczał Dżefrej!!
- Ale Ptysiu masz nadzieję niebiańską. Nie możesz tak mówić.
- Posłuchaj. Rzucił Dżefrej. Ostatecznie mogę rządzić i wpadać do ciebie na weekendy.
- Ale jak to? Zapytała Laran.
- Ano normalnie. Posłuchaj nowe światło. Ogłosi się, że ….Tak jak za czasów….Aniołowie brali za żony….i ja też. Będę wpadał od czasu do czasu.
- Przestań Dżefrej gadasz jak ci odstępcy!!
- Przekonam innych, zaakceptują…..2/3 głosów i pozamiatane. To my ustanawiamy, co jest… To nie odstępstwo, to nowe światło, jąkał się Dżefrej zbity z tropu.
- Przestań Dżefrej przestań i tak szydzą z Was odstępcy. Ciągle ogłaszacie migające światła. Wszystko jest już jasne. Poza tym ja zamieszkam z misjonarzem po Armagedonie. Oświadczył się!!!
- Jak to? Wrzasnął zazdrosny Dżefrej.
- Normalnie, ale nie przejmuj się będziesz mógł się przyglądać tam z nieba jak żyjemy. Z uśmiechem na ustach powiedziała Laran. A teraz marsz do łazienki umyć zęby i do łóżka spać.
- Ale. Próbował nawiązać rozmowę Dżefrej.
- Żadne ale, to postanowione. A teraz marsz do łazienki i nie zapomnij przetrzeć okularów.
Dżefrej posłusznie ruszyło do łazienki z poczuciem porażki.
Wchodząc do toalety mamrotał pod nosem: I nie bratu króla przypada nagroda i nie najdzielniejszemu zwycięstwo.
Odcinek 4. Scena 1 – Złoty zegarek brata Dżefrejaa.[/b]
Po przespanej nocy Dżefrej czuł się wypoczęty. Postanowił się szybko odświeżyć i stawić punktualnie w pracy. Nie chciał powtórzyć wczorajszego bezproduktywnego dnia. Szybko udał się do toalety i spojrzał w lusterko, przetarł twarz wodą, przeczesał rzadkie włosy grzebieniem, popsikał włosy i pachy markowymi perfumami. Spojrzał jeszcze raz w lustro i z zadowoleniem stwierdził, że wygląda lepiej niż wczoraj wieczorem. Samopoczucie także mu się poprawiło. – Tak, przekonywał siebie. Wczoraj zapewne hordy szatana przypuściły na mnie atak. Silny to przeciwnik, że skłonił mnie do pomysłu rezygnacji z rządzenia z naszym Panem.
- Jeszcze tylko zegarek i jestem gotowy do pracy – szepnął. Odzyskawszy pewność siebie podszedł do sekretarzyka wyjął służbowy złoty zegarek marki Rolex. Dżefrej dumny był z tego zakupu. Zegarek sprowadzono na specjalne zamówienie, a przy wyborze pomagała mu jego ukochana żona.
- No, w porządku mogę teraz godnie reprezentować sprawy Pana. Aby sprawdzić czy zegarek dobrze się prezentuje do koszuli Giorgio Armaniego, wyciągnął rękę odsłaniając zegarek spojrzał i w tym momencie zamarł. Otóż na kopercie oraz szkiełku zauważył drobne rysy.
- Co? Jak to? Jak to się stało? – wrzasnął Dżefrej taksując drobne ryski. Jasna cholera jak ja teraz pokaże się w pracy? W takim stanie nie mogę właściwie pracować. Ten zegarek to najważniejszy element mojej garderoby. Co robić? co robić? – myślał gorączkowo Dżefrej. Czuł, że cały świat mu się zawalił, a cały dobry humor prysł jak bańka mydlana. No nic, syknął przez zaciśnięte ze złości zęby. Będę musiał go wymienić. Na samą myśl wymiany zegarka od razu poprawił mu się humor.
- Tak musi być reprezentacyjny. Dżefrej szybko udał się do swego gabinetu, usiadł przy biurku, odsunął na bok stos palących spraw dotyczących zborów na całym świecie, włączył służbowego laptopa najnowszej generacji i zaczął przeglądać najnowsze trendy markowych zegarków.
- Musi się reprezentować – powiedział do siebie. Dżefrej szybko przeglądał kolejne kolekcje zegarków: Rolex – nie, już miałem, a może Carl. F Bucherer – nie, nie to tylko luksusowy zegarek. Musi być coś bardziej reprezentacyjnego. Wtem trafił na stronę z arcydziełami zegarmistrzostwa.
- No zobaczmy, co tutaj mamy – szepnął. Drżącymi rękami kliknął na linka i strona się otworzyła.
- Nooo to jest to. Przepiękne – pisnął. Audemars Piguet, Breguet, A. Lange – wspaniałe. Wtem otworzył stronę i aż oczy mu się zaświeciły. Tak to jest to – podskoczył na fotelu oglądając kolekcję zegarków Philippa Patka. Ta marka jest godna brata króla. Na pewno będę dobrze się prezentował w tym zegarku. Oczyma wyobraźni widział już siebie w telewizji Broadcasting jak wygłasza wykład i niby to przypadkiem rękaw koszuli podgina się odsłaniając wspaniały zegarek Philippa Patka. Wszystkich wzrok przykuty jest do lewej ręki, którą żywo gestykuluje, a słuchacze spijają jego słowa z ust.
- Tak!!! Warto taki wykład wygłosić. Szybko zaczął przeglądać kolekcję oraz ceny zegarków. Wreszcie znalazł to, czego szukał.
- Przepiękny- szepnął. Wart swojej ceny. Bagatela zaledwie 120 000 dolarów. To nie Rolex. Trzeba będzie dobrze to umotywować. Muszę znaleźć skądś pieniądze, z datków nie uzbieram takiej kwoty – powiedział do siebie. Sięgnął po słuchawkę telefonu i poprosił do słuchawki brata Williama.
- Bracie Williamie proszę przynieść mi statystykę ilości zborów w Polsce oraz ewentualnych SK do likwidacji.
- Będziemy sprzedawać salę? - zapytał brat William.
- Niestety tak. Musimy oszczędzać. – odpowiedział Dżefrej.
- Ile potrzeba?
- Jakieś 120 000 dolarów i to na biegu – powiedział Dżefrej.
- Bracie króla sala zgromadzeń w Łodzi jest do sprzedania.
- Bardzo dobrze opchnąć jak najszybciej i przelać kasę na konto do Warwick – wydał polecenie Dżefrej.
- A co z obwodem? Gdzie będą się zgromadzać? – zatroskał się brat William.
- Cóż, albo w domach, albo w lesie jak to było u nich za czasów komuny. Maja wprawę – beztrosko powiedział Dżefrej.
- Ależ to niemoralne, bracia mogą zadawać niewygodne pytania, na co nam te pieniądze?
- Nieważne. W razie czego, niech wybudują sobie nowy objekt za własne pieniądze. Aha, a braciom z obwodu jak będą szemrać zacytujcie wersety, że Bóg nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych oraz, że ochoczego dawcę Bóg miłuje. To wystarczy!!
Dżefrej zadowolony z siebie odłożył słuchawkę, rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu i oczami wyobraźni widział już siebie kupującego upragniony zegarek.
Koniec!!!
SEN DŻEFREJA.
Tego wieczora Dżefrej zjadł obfitą kolację – gęsie wątróbki w sosie malinowym, spora porcja ziemniaków, a na deser aż 3 kawałki tortu orzechowego.
„Pycha. Teraz człowiek, że żyje”. - pomyślał zadowolony, i poluzował nieco pasek, gdyż spodnie zaczynały niebezpiecznie trzeszczeć w szwach. - „Nareszcie czuję się jak polityk. Wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada”. - uśmiechnął się do siebie w myślach.
- Dziękuję Dżony, pójdę już spać. Dobranoc. - powiedział do stewarda i klapnął ciężko na łóżko.
- Dobranoc bracie Dżefreju. Spokojnej nocy. - Dżony zebrał brudne naczynia na tacę i niemal bezszelestnie opuścił apartament.
Sapiąc i wzdychając, bo z pełnym brzuchem trudno mu było się schylić, zdjął buty i ściągnął spodnie. Ściągnął koszulę i rzucił ją byle jak na krzesło. Zgasił nocną lampkę, przyłożył głowę do poduszki i po kilku minutach odleciał do krainy snów.
Tej nocy, z pewnością, nie można było nazwać spokojną. Prawdopodobnie zbyt obfita kolacja spowodowała, że śniły mu się koszmary. Jeden gorszy od drugiego. A to atakowała go bestia o 10 rogach, a to Betel zmieniało się w ruinę podczas Armagedonu. Jednym ze straszniejszych był ten, że musiał przez całą godzinę być na mszy, a co gorsza, ksiądz kropił wodą święconą wszystkich obecnych. Brrr, czuł, jakby mu się w skórę wbijały metalowe opiłki… Ale najgorszy koszmar przyśnił mu się tuż nad ranem.
Była noc. Czerwona poświata spowijała księżyc, który niemrawo rozjaśniał niebo. Stał chyba na jakiejś łące. Gęsta jak mleko mgła sprawiała, że nie widział dalej niż na kilka metrów. Ruszył powoli przed siebie i zaklął, bo w tej chwili potknął się o leżącą na ziemi kamienną płytę. Przyjrzał się jej i stwierdził, że to płyta nagrobna. Przeczytał napis na niej;
Nicolas Brown
Żył 34 lata.
„Szkoda takiego młodego”. - pomyślał Dżefrej. - - „No cóż, zdarza się”.
Mgła trochę się rozrzedziła, rozejrzał się wokół i zobaczył, że takich płyt są setki. Był na cmentarzu. Jednak na żadnym grobie nie było krzyża. Teraz już wiedział na pewno – to cmentarz Świadków Jehowy. Przyjrzał się kilku tablicom.
Mary Clark
Żyła lat 22.
Sean Cleary
Żył 2 lata.
George Murray
Żył lat 49.
Napisy na innych nagrobkach były podobne. Zaledwie na kilku ujrzał, ze wiek zmarłego przekraczał 50 lat. „Co jest u licha”. - pomyślał. - „Ofiary katastrof albo wypadków? Może to po Czarnobylu… Ach te ludzkie rządy”. - westchnął. - „Oto przykład, do jakich skutków mogą doprowadzić. Umierają tacy młodzi ludzie, a mogliby żyć i dalej służyć Jehowie”.
Już chciał odejść, gdy nagle usłyszał dziwne trzaski i zgrzyty. Wytężył wzrok i włosy na głowie stanęły mu dęba. Płyty nagrobne zaczęły się odsuwać i z mogił zaczęły wychodzić szkielety. Dżefrej próbował uciekać, ale nogi miał jak z waty. Szkielety zaczęły otaczać go coraz ciaśniejszym kołem… Zbliżały się, patrząc na niego pustymi oczodołami. Jedne były stare i wysuszone, na innych wisiały jeszcze strzępy skóry.
- Czego ode mnie chcecie?!! - krzyknął piskliwym głosem blady, przerażony Dżefrej.
Niesamowity pochód się zatrzymał. Naprzód wysunął się ten, który wyglądał na najstarszy i prawdopodobnie był przywódcą.
- Jesteśmy tymi, którzy stracili życie z powodu odmowy przyjęcia transfuzji. Ja byłem pierwszą ofiarą! To przez ciebie i takich jak ty wszyscy tutaj jesteśmy. Nie zrobiłeś nic, żeby nas uratować. Pójdziesz z nami! - mówił dudniącym głosem, przenikającym do szpiku kości.
- Nie chcę umierać!!! Mam świetne życie, pozycję, żonę! - zawodził Dżefrej.
- My też mieliśmy rodziny, kariery, plany na przyszłość i zostawiliśmy to wszystko, bo okłamano nas, że tak chce Bóg Jehowa. Jesteś jednym z tych, którzy o ludzkim życiu decydują w głosowaniach! Pójdziesz z nami!!! I zapewniam cię, przez wieczność nie zaznasz spokoju!
- Ale ja nie chcę, nie chcę! - Dżefrej niemal jęczał płaczliwie.
- Dobrze. Masz szansę, żeby wszystko naprawić. Jeśli tego nie zrobisz, pamiętaj, dołączysz do nas!
Szkielety zaczęły rozluźniać koło wokół niego. Odchodząc, znikały we mgle, która na powrót stała się gęsta, tak że można ją było prawie kroić nożem.
Dżefrejowi ze strachu nogi odmówiły posłuszeństwa i osunął się na trawę pośród nagrobków. Widząc to, jeden z kościstych maruderów zawrócił. Złapał go za klapy marynarki i zaczął nim potrząsać. Otworzył szeroko usta w groźnym grymasie, ukazując ostre zęby.
- Wstawaj Dżefrej! Chodź z nami! - krzyczał złośliwy kościotrup, otwierając szczęki tak szeroko, że gdyby miał migdałki, z pewnością można by je było zobaczyć.
- Zostaw mnie! Nigdzie nie idę!!! - Dżefrej rzucał się, chcąc uwolnić się z uścisku kościstych palców. Nie wiadomo, jakby potoczyły się wydarzenia, gdyż właśnie w tym momencie się obudził. Nadal jednak czuł, że ktoś nim potrząsa. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą szeroko otwarte usta brata Stephena Letta, który lekko nim potrząsał.
- Wstawaj Dżefrej! Chodź z nami! - mówił Lett. - Już po 9-tej. Idziemy zobaczyć, jak posuwają się prace budowlane.
- Już, już Stephen. - Dżefrej szybko się ubrał. Gdy wychodzili, spojrzał przez okno, jaka jest pogoda. Na dworze była gęsta mgła...
Odcinek 5. Scena 1 – Zemsta brata Dżefreja
[/b][/b]
Jamesson wszedł do pokoju zwanym Big Brotherem pewnym i spokojnym krokiem. Dobrze znał ten pokój, to tutaj zaczęła się jego kariera w Organizacji. Od urodzenia w prawdzie, ojciec starszy zboru, a mama pionierka stała. Gdy tylko skończył 10 lat naśladując rodzicielkę zaangażował się w służbę polową. Przeszedł wszystkie szczeble w organizacji od pioniera pomocniczego do misjonarza, a dwa lata temu, w tym pokoju został Betelczykiem. Na jego korzyść przemawiał fakt tradycji rodzinnej oraz przyjęcie chrztu w wieku 12 lat. Jamesson widział przed sobą świetlaną przyszłość. Armagedon go nie przerażał. Jako Betelczyk będzie zarządzał z ramienia małej trzódki tu na ziemi, a poza tym….
- Tak szepnął uśmiechając się pod wąsem. Jego myśli powędrowały do służby polowej z zeszłego tygodnia. Długo się wahał. Ale wreszcie się zdecydował i poprosił Laren do służby. Na tę okoliczność zakupił pierścionek zaręczynowy. W tym dniu opracowywali drapacz chmur na jednym z ekskluzywnych dzielnic w Nowym Yorku. Po służbie zaprosił ją na kawę i po dłuższej rozmowie postanowił się oświadczyć i zgodziła się. Oczywiście nie, nie teraz dopiero po Armagedonie, kiedy jej obecny mąż zostanie powołany do nieba. Był pewien, że Loren dotrzyma słowa.
- A może? Szepnął do siebie. Dżefrej przecież nie jest najmłodszy, nawet dziś albo jutro może zostać powołana do Pana, a on wtedy..
- No jasne !! Nie będzie musiał czekać, a z Loren wdową po bracie króla…..
- Nooo - wyrwało mu się, moja kariera nabrałaby tępa. Może zostałbym powołany do nieba? Tu wyobraził sobie jak zasiada na tronie, razem z 143 999 współkrólami obok swego konkurenta.
- Nie, nie – otrząsnął się. Mając taką Loren pod bokiem nie może zrezygnować z przyjemności. Przecież ziemię po armagedonie trzeba będzie napełnić. Wiedziony oczami wyobraźni zaczął roić sobie przyszłość z Loren po Armagedonie i jak z nią napełnia ziemię…..No i trzeba zarządzać owieczkami i przekazywać pokarm na czas słuszny.
Tak - szepnął. Będą nowe zwoje i on będzie przekazywał nowe światło otrzymywane bezpośrednio od byłego męża Loren. Na tę myśl na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wspaniała perspektywa !!
Nagle jego myśli przerwał trzask otwieranych drzwi.
- Witaj barcie Jamessonie - odezwał się brat William. Zanim Jamesson zdążył się odezwać do pokoju wkroczyli brat Dżefrej oraz Stiphen Let. Na twarz Jamessona odbił się grymas zaskoczenia.
- Witajcie bracia. Cóż takiego ważnego się wydarzyło, że wezwaliście mnie tutaj. Czyżby jakieś zadanie specjalne? - zapytał Jamesson, a na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech.
- Musimy porozmawiać bracie Jamesson – odpowiedział brat William.
- Bracie Jamesson – odezwał się Stephen Let. Czy słyszałeś o problemie tasowania się Betelczyków w pokojach?
- Słyszałem, ale ja…próbował odpowiedział zaskoczony Jamesson.
- Otóż zostało przeprowadzone śledztwo przez specjalnie powołaną komisję do rozwiązania tego problemu w domu Betel - kontynuował Stephen, przerywając Jamessonowi.
- Na twoim łóżku znaleźliśmy dziwnie wygniecioną poduszkę – wtrącił brat William. Możesz to nam jakoś wyjaśnić?
- No i twój współlokator zeznał, że nad ranem trzymałeś koc między nogami – wtrącił Dżefrej nie czekając odpowiedzi.
- No właśnie – powiedział brat William, a co z obnażonymi pośladkami, gdy wychodziłeś z łazienki? Twój prawy lokator musiał to wszystko oglądać!!
- Nie zapomnij o eksponowaniu genitaliów bracie Williamie, założyłeś zbyt obcisła bieliznę – wtrącił Dżefrej bezpośredni zwracając się do Jamessona.
- Ależ Barcie Króla to nie tak!! – jęknął do Dżefreja Jamesson kompletnie zaskoczony.
- A jak? Mamy świadka – wydarł się Stephen Let. Przyznajesz się do zarzutów?
- Przecież ja nigdy nie…..- próbował tłumaczyć się Jamesson.
- Nie? – wrzasnął brat William, a co z propozycją tasowania się w fotelach siedząc naprzeciw siebie! – Zaprzeczysz?
- Słyszałem, że lubiłeś siadać na kolanach swego współlokatora – wtrącił Let.
- Dotykanie narządów płciowych to porneia !!! – rzucił Dżefrej do wszystkich. A po cichu patrząc w oczy Jamessonowi wyszeptał - już po tobie. To za moją Loren!!
Jamesson oszołomiony spuścił głowę. Wiedział, że jego czas w organizacji dobiegł końca. Nie ma szans przeciw Barciom Króla.
- Bracie Jamesson czy możesz nas na chwilę zostawić samych? Musimy się zastanowić – już spokojnie zwrócił się do Jamessona brat William.
Jamesson posłusznie wyszedł z Big Brothera. Stojąc w korytarzu zastanawiał się jak zareagują jego rodzice na wykluczenie. Nurtowały go pytania czy zerwą z nim całkowicie kontakt czy też nie. Nie dane mu było dokończyć myśli, gdyż za niecałą minutkę wyszedł do niego brat William i zaprosił go z powrotem do pokoju. Jamesson wszedł posłusznie do pokoju pełen złych przeczuć.
- Bracie Jamesson – zaczął Dżefrej. Nie możemy tolerować niemoralności, nawet w sytuacji, gdy nie było ejakulacji. Nie ma na to zgody w organizacji Pana.
- Pocieranie narządów pułciowych jest równoznaczne z porneią – dodał brat William.
- Jesteśmy zgodni. Za twoje niemoralne zachowanie jesteśmy zmuszeni cię wykluć ze społeczności Świadków Jehowy. Sprawa jest zbyt głośna!! - dodał Stephen Let.
- Zawsze możesz starać się o powrót do jedynej arki ratującej przed Armagedonem – rzucił z satysfakcją Dżefrej.
Brat Jamesson wyszedł z domu Betel jak zbity pies. Wiedział, że po tym, co zrobił, powrotu do organizacji nie ma. Teraz zupełnie innym wzrokiem spojrzał na otaczający go świat. Zupełnie sam, bez zawodu, wykształcenia odcięty od rodziny i organizacji, w której miał przyjaciół będzie musiał sobie poradzić. Ruszył przed siebie w nieznany świat pełen obaw, co dalej!!
Koniec epizodów Brata Dżefreja.
Odcinek 5. Scena 1 – Zemsta brata Dżefreja
[/b][/b]
- Nie, nie – otrząsnął się. Mając taką Loren pod bokiem nie może zrezygnować z przyjemności. Przecież ziemię po armagedonie trzeba będzie napełnić. Wiedziony oczami wyobraźni zaczął roić sobie przyszłość z Loren po Armagedonie i jak z nią napełnia ziemię…..No i trzeba zarządzać owieczkami i przekazywać
;D ;D ;D
rewelacja!!! ale mam jedno zastrzeżenie ,przecież po Armagedonie będą jako aniołowie , tzn nie będą napełniać ziemi w tak oczywisty sposób jak marzyło się bratu ;D