Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: czy gdzie kiedy wyodrębni się(już istnieje?) "frakcja radykalna świadków Jehowy"  (Przeczytany 2270 razy)

Offline Sebastian

wielu aktywnych ŚJ jest mocno zaniepokojonych zmianami które zaszły w jw.org w ostatnich kilku latach;

wielu z nich wspomina "stare dobre czasy" gorliwości, proroctw, bliskiego końca, faktycznego chodzenia od domu do domu; wielu jest zaniepokojonych zamianą aktywnego głoszenia od drzwi do drzwi na bierne stojakowanie, zmniejszaniem ilości drukowanych publikacji itd.; wielu może nawet martwić się że organizacja za kilka lat zupełnie rozpadnie się "i co oni zrobią"...

za kilka lat może okazać się że ŚJ przeobrażą się z aktywnej sekty apokaliptycznej w jakiś kolejny tysiąc sto dwudziesty piąty rozleniwiony kościółek protestancki (wysłuchać wykładu na sali królestwa i do domku na obiadek, żadnego głoszenia, żadnej elitarności, żadnego "odróżniania się od szatańskiego świata" itd. itp.)

oczywiście życie nie znosi próżni i zapewne ktoś postara się zapełnić tę pustkę jakimś nowym radykalizmem.

Na bratnim forum pojawiła się nawet (wygłoszona przez brata Jaracza) sugestia, że
Cytuj
nie da się wykluczyć powstania jakieś frakcji fundamentalistycznej, która na siłę będzie chciała zachować swoją odrębność.

moim zdaniem powstanie takiej frakcji jest oczywistą koniecznością psychologiczno-społeczną, a przedmiotem dyskusji może być jedynie to czy frakcja ta będzie miała zasięg ogólnoświatowy czy ogólnopolski czy jedynie lokalny (oraz czy będzie zjawiskiem chwilowym czy długotrwałym).

zdarzenie sprzed około 20 lat (a więc z czasów gdy sytuacja organizacji ŚJ wyglądała o niebo lepiej) krótko po "nowym świetle" z 1995 "że armagedonu chwilowo nie będzie"...

tak tak, tak właśnie zostało (w jeleniogórskich zborach a zapewne nie tylko tam) odebrane na poziomie emocjonalnym nowe światło o "tym pokoleniu" (jak zapewne pamiętacie wtedy jeszcze nie "zębatym" ale już "rozciągalnym jak z gumy").

ogólne zniechęcenie, wiele osób (nieoficjalnie ale faktycznie) odchodzi czy "popada w nieaktywność", ale są też inni którym "brakuje pauera" i...

no właśnie: wiadomość z pierwszej ręki: najlepszy przyjaciel uderzał wówczas w zaloty do pewnej wyjątkowo pięknej młodziutkiej pionierki blondynki i nagle dowiaduje się w cztery oczy od miejscowej starszyzny "żeby odpuścił temat" ponieważ (cyt.) "szatan tę osobę opętał i odeszła od organizacji".

Kolesia zamurowało "jak to, ona, pionierka, taka silna duchowo, po prostu: odeszła?!"

A starszy zboru na to: "przecież tłumaczę Ci że nie odeszła 'po prostu' tylko odeszła w mocno niestandardowy sposób!"

Kolesia bardzo zaciekawiło co jest niestandardowego w akurat tym odejściu i dowiedział się że pionierka nie mogła pogodzić się z nowym światłem o pokoleniu i (uwaga, petarda!) przyłączyła się do jakiejś radykalnej grupy, która ogłaszała natychmiastowy koniec świata i (najprawdopodobniej) zapewniała swoich członków o nadziei niebiańskiej (a więc elitarna elita, ŚJ są elitarni, a namaszczeni ŚJ są "elitą elit").

Oczywiście elitarna grupka szybko rozpadła się, ale ciekawostką psychologiczną jest samo powstanie tej grupy i samo zjawisko rekrutowania zawiedzionych pionierów.

Przez pewien czas było nawet małe zamieszanie gdy owa radykalna grupa głosiła od domu do domu a mieszkańcy ulic na których głoszono byli informowani że głosiciele "nie są(!) świadkami Jehowy!"

Takie i podobne grupy na pewno będą powstawać także w przyszłości...

Druga kwestia, którą moim zdaniem trzeba wziąć pod uwagę, to precedens rumuński.

Jak zapewne większość wie (a mniejszość dowie się z tego akapitu), w Rumunii istnieją równolegle dwie organizacje świadków Jehowy - oprócz "standardowych" świadków Jehowy (wiernych ciału kierowniczemu z Warwicka) istnieje tam schizmatyckie wielotysięczne ugrupowanie "prawowiernych świadków Jehowy" (wg innego tłumaczenia "świadkowie Jehowy wiary prawdziwej").

Grupa ta konserwuje stare światła z ostatnich kilkudziesięciu lat i co ciekawe jest na tyle dobrze zorganizowana że organizuje nawet własne kongresy. Skoro takie coś jest możliwe w Rumunii, tzn. że jest możliwe także w każdym innym kraju na ziemi.

A gdyby założyciele takiej radykalnej grupy opracowali dobry biznes plan i skonsultowali go z dobrymi psychologami (albo gdyby założycielami była grupka dobrych psychologów i dobrych biznesmenów) to nie da się wykluczyć nawet ogólnoświatowej konkurencji dla świadków Jehowy.

Owszem, ta konkurencja nie przeciągnie na swoją stronę 40% czy 60% aktualnych świadków Jehowy, ale 2% spokojnie. A przecież 2% z 8.500.000 to jest 170.000 głosicieli a z rodzinami 350.000 wiernych. Jeśli grupa będzie aktywna, docelowo pozyska nawet i milion wyznawców na tej planecie.

Spokojnie można ustawić się do końca życia i zrobić na tym interes życia.
I ktoś go (moim zdaniem) zrobi, wcześniej lub później, ale na pewno.
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Roszada

Ja się dziwię, że do tej pory nigdzie nie wyodrębniła się poważna duża grupa (prócz Rumunii, ale to dawno temu).

Ale żeby były ku temu warunki musiałby wśród rozłamowców być choć jeden bogaty biznesmen (może zarazem teolog), który dałby kasę na rozpęd.
Trzeba by coś ludziom wydawać do czytania.

Kiedyś takie rozłamy lokalne były, ale to po roku 1975.

Oto relacja z tych wydarzeń z Mozambiku:
   
“Odstępstwo i Wioska Numer 10. Dużo zamieszania narobiła odstępcza grupa, której członkowie nazywali siebie ‘pomazańcami’. Pochodzili głównie z wiosek malawijskich i twierdzili, że ‘czas starszych’ zakończył się w roku 1975, a przewodnictwo powinni teraz objąć oni – ‘pomazańcy’. Ogromną pomocą dla części osób, które nie potrafiły zrozumieć, co oznacza prawdziwe namaszczenie, okazał się materiał opublikowany przez Towarzystwo w książce Życie wieczne w wolności synów Bożych. Ale odstępcy dalej rozszerzali swoje wpływy, zwodząc wielu słuchaczy. Nauczali między innymi, że sprawozdań ze służby wcale nie trzeba wysyłać do Towarzystwa. Modlili się, a następnie rzucali je w powietrze. Ocenia się, że w wyniku tego oddziaływania odstępców trzeba było wykluczyć około 500 osób. Z własnej woli i za zgodą władz zbudowali swoje osiedle. Nazwano je Wioską Numer 10. Później przywódca tego ruchu otoczył się młodymi kobietami, z których wiele urodziło mu dzieci. Wioska Numer 10 istniała aż do końca funkcjonowania obozów. Jej mieszkańcy sprawiali wiernym braciom niemało kłopotów. Część osób, które początkowo przyłączyły się do tego grona, okazała później skruchę i powróciła do organizacji Jehowy. Kiedy obozy przestały istnieć, odstępcza grupa się rozpadła” (“Rocznik Świadków Jehowy 1996” s. 158-159).


Offline Sebastian

Ale żeby były ku temu warunki musiałby wśród rozłamowców być choć jeden bogaty biznesmen (może zarazem teolog), który dałby kasę na rozpęd. Trzeba by coś ludziom wydawać do czytania.
tak, to na pewno sprzyjałoby rozwojowi grupy.
ale możliwa jest także "wersja dla ubogich" czyli opieranie się na tym co samo towarzystwo wydrukowało w przeszłości (taki "powrót do starych dobrych czasów")
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Roszada

Była taka grupa w Bydgoskim, która opierała się na Strażnicach, zdaje się do roku 1967, gdy zaczęto kampanię roku 1975. Oni rok 1975 odrzucili, ale po fakcie, gdy nic w 1975 nie nastało.
Cofnęli się do Strażnic przedarmagedonowych. :)
Z czasem zdaje się rozpadła się. Jedni wymarli, inni wrócili do organizacji, inni poszli w świat lub do ewangelicznych kościołów


Offline Roszada

Radykałowie by musieli wymyślić sobie jakąś datę Armagedonu, która nie byłaby zbyt odległą,a zarazem mobilizującą.

Nic jak data, czy wymierające "pokolenie roku 1914" z zaglądaniem w metryki, tak nie mobilizuje. ;)

Pamiętam rozmowę z fanatykiem na początku lat 90. XX wieku, który mnie zapewniał, że zostało 2-3 lata, że wszystkie znaki się już wypełniły.
Skontrowałem go, że przecież nie ma prześladowań ŚJ, a to miał być też znak. Że ich dopiero zarejestrowali w wielu krajach. ;)
Głupio mu było. I nie chciał tego komentować. Tak jakby zapomniał o tym. :-\
« Ostatnia zmiana: 13 Grudzień, 2017, 20:24 wysłana przez Roszada »


Offline Sebastian

Radykałowie by musieli wymyślić sobie jakąś datę Armagedonu, która nie byłaby zbyt odległą,a zarazem mobilizującą.

Nic jak data, czy wymierające "pokolenie roku 1914" z zaglądaniem w metryki, tak nie mobilizuje. ;)
tak, data to świetny czynnik mobilizujący ale jednocześnie gwarantujący kryzys tuż po jej nie-spełnieniu się.

A "możliwości reinterpretacyjne proroctw" już strażnica wyczerpała do cna i nic nowego po prostu nie da się już wymyśleć...

Skoro w 1914 Jezusowi powierzono władzę królewską (odpowiednik stanowiska premiera w republikach które znamy) to co można wykombinować jak nie spełni się rok (strzelam) 2025 czy 2037?

Czy można wtedy owieczkom powiedzieć że Jezus Chrystus w 2025 skończył kompletować niebiańską radę ministrów, w 2037 wygłosił expose w niebiańskim parlamencie, a kiedyś tam (np. w 2049) zostanie zatwierdzony w niebiańskim głosowaniu herubinów i serafinów? :)

Nie da się... Ludzie chcą wierzyć że "już za chwileczkę już za momencik niebiański pluton egzekucyjny po moim osiedlu zacznie się kręcić" :)

i jak nie zobaczą na własne oczy trupów sąsiadów zjadanych przez zdziczałe sępy to ciężko będzie ich przekonać że proroctwo wypełniło się...

a wiadomo że nie zobaczą... i wcześniej czy później musi nastać kryzys w takiej radykalnej sekcie...
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Roszada

Oto dzieje grupy odstępczej ŚJ, która narobiła wiele bigosu Towarzystwu zawłaszczając nawet nazwę.

*** yb04 ss. 189-193 Demokratyczna Republika Konga ***

Stawienie czoła Kitawali
W roku 1960 mianowano pierwszego nadzorcę obwodu w Kongu. Został nim Pontien Mukanga, drobny, łagodny brat. Po przeszkoleniu w sąsiednim Kongu zaczął odwiedzać zbory w Léopoldville oraz kilka grup w okolicy. Czekało go jednak znacznie trudniejsze zadanie: miał stawić czoła Kitawali.
Jedną z pierwszych podróży brat Mukanga odbył do Kisangani (wówczas Stanleyville), miasta położonego przeszło 1500 kilometrów od stolicy. Dlaczego się tam udał? Pewien Europejczyk, którego brat Heuse spotkał w służbie polowej, pokazał mu zdjęcie zrobione w Stanleyville tuż po uzyskaniu niepodległości. Na zdjęciu widać było wielką tablicę przed dworcem, a na niej rysunek otwartej Biblii i napis: „Watch Tower Bible and Tract Society — International Bible Students Association — Kitawala religią Kongijczyków — Niech żyje Patrice Lumumba! — Niech żyje Antoine Gizenga! — Niech nam rządzi partia MNC!” Kitawala w Kisangani najwyraźniej bezprawnie używała nazw korporacji Świadków Jehowy: Towarzystwa Biblijnego i Traktatowego — Strażnica oraz Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego.
Czy byli tam też prawdziwi Świadkowie Jehowy? Tego właśnie miał się dowiedzieć brat Mukanga. Biuro dysponowało jedynie informacją o Samuelu Tshikace, który poznał prawdę w mieście Bumba, po czym w 1957 roku wrócił do Kisangani. Nie miał nic wspólnego z żadną grupą Kitawali i bardzo chętnie pomógł bratu Mukandze, który później napisał: „Poszedłem z Samuelem poznać ludzi posługujących się nazwą ‚Watch Tower’. Odwiedziliśmy ich pastora, który opowiedział nam o swej grupie. Przekonaliśmy się, że chociaż część z nich używała Biblii, wszyscy wierzyli w nieśmiertelność duszy. Poza tym uczyli miłości w ten sposób, że zachęcali do wymiany żon.
„Wkrótce po moim przyjeździe policja postanowiła aresztować członków Kitawali w tym mieście, ale ci zaczęli się bronić. Policja wezwała na pomoc wojsko i wielu z Kitawali zginęło. Następnego dnia zza rzeki przypłynęła łódź z zabitymi i rannymi. Na pokładzie był też sekretarz pastora. Człowiek ten pamiętał, że dwa dni wcześniej odwiedziłem ich przywódcę. Niesłusznie oskarżył mnie, że wydałem ich władzom i że jestem odpowiedzialny za śmierć tych, którzy zginęli. Nakazał swym przyjaciołom, by nie pozwolili mi się wymknąć, jednak zanim przyszli mnie zabić, zdążyłem uciec”.
W belgijskiej prasie artykuł o tych wydarzeniach nosił tytuł „Świadkowie Jehowy walczą z policją”. Ale władze Konga — które znały już różnicę między Kitawalą a Świadkami Jehowy — złożyły dokładne relacje. Ani jedna kongijska gazeta nie oskarżyła Świadków o udział w tym incydencie!

*** yb04 ss. 193-194 Demokratyczna Republika Konga ***
Nadzorca obwodu, który obalał błędne poglądy
Innym nadzorcą obwodu, który przyczynił się do oddzielenia Świadków od Kitawali, był François Danda. Wyjaśnia on: „Były to trudne czasy. Panowało spore zamieszanie. Kitawala zawsze umieszczała na miejscach swoich spotkań napis ‚Watch Tower’. Te same słowa można było znaleźć na stronie wydawcy w całej naszej literaturze, bez względu na język. Wyobraźmy sobie teraz, że ktoś przeczytał nasze publikacje i szukał ludu Bożego. Mógł natknąć się na miejsca zebrań z napisem w lokalnym języku: ‚Sala Królestwa Świadków Jehowy’ oraz na inne — z angielskim napisem ‚Watch Tower’. Gdzie najprawdopodobniej poszedł? Nietrudno dostrzec, jakie to wszystko było mylące.
„Wielu braciom brakowało dokładnej wiedzy. Mieli bardzo mało publikacji. Zbory często mieszały prawdę z naukami Kitawali, zwłaszcza w kwestii świętości małżeństwa. W pewnym mieście, które odwiedziłem, bracia uważali, że zgodnie z Listem 1 Piotra 2:17 — który zachęca, żeby ‛miłować całą społeczność braci’ — siostra może należeć do każdego brata w zborze. Gdy zachodziła w ciążę nie ze swym mężem, lecz z innym bratem, mąż uznawał dziecko za własne. Podobnie jak w I wieku n.e., ‛ludzie nieuczeni i niestali przekręcali Pisma’ (2 Piotra 3:16).
„Wygłosiłem więc szereg dobitnych wykładów biblijnych na temat zasad Jehowy, między innymi co do małżeństwa. Wyjaśniłem, że pewne rzeczy możemy prostować pomału, stopniowo, ale w żadnym razie nie należy do nich wymiana żon. Na szczęście bracia to zrozumieli i przyjęli właściwy pogląd biblijny. W rezultacie nawet niektórzy członkowie Kitawali z tego miasta poznali prawdę”.
Dzięki wysiłkom brata Mukangi, Dandy i mnóstwa innych osób ludzie dostrzegli wyraźną różnicę między Świadkami Jehowy a Kitawalą. Dzisiaj nikt już nie kojarzy nazwy Kitawala z Towarzystwem Strażnica. Co prawda Kitawala wciąż istnieje, lecz nie jest tak znana ani silna jak dawniej. W wielu stronach nikt o niej nawet nie słyszał.



Offline Roszada

Okazuje się, że takich rozłamowców w Afryce było sporo. Co kraj to jakaś grupa.
Widać Towarzystwo nie panowało nad tym zjawiskiem siedząc w USA. Dziś bardziej trzymają rękę na pulsie przez zaufanych ludzi, nadzorców stref, misjonarzy.

*** yb06 ss. 165-166 Zambia ***
Okres zamętu
Początek lat dwudziestych okazał się okresem niepewności. Lokalne ugrupowania zwane ruchami Strażnicy dyskredytowały chrześcijańską działalność prawdziwych sług Bożych. Niektórzy ludzie bezpodstawnie podający się za Badaczy Pisma Świętego (jak wówczas nazywano Świadków Jehowy) nie dość, że nie rozumieli prawd biblijnych, to jeszcze dopuszczali się niegodziwych praktyk, takich jak wymiana żon. Były jednak i takie ugrupowania, które swym oddaniem dla zasad biblijnych oraz gorliwą działalnością ewangelizacyjną poświadczały, że cenią prawdę.
Wyłonił się zatem poważny problem: jak rozpoznać osoby szczerze zainteresowane służeniem Bogu. W roku 1924 do kapsztadzkiego Biura Badaczy Pisma Świętego w Afryce Południowej przyjechali z Anglii Thomas Walder i George Phillips. Trzydziestoparoletni brat Walder wyruszył w podróż po obu Rodezjach, by ustalić, kto się utożsamia ze Strażnicą. Następnego roku inny Europejczyk, William Dawson, został wyznaczony do odwiedzania tworzących się grup. Zauważył, że samozwańczy pastorzy skwapliwie chrzcili rzesze ludzi, którzy zazwyczaj nie rozumieli ani nie cenili prawd biblijnych. Llewelyn Phillips (niespokrewniony z George’em Phillipsem) napisał później: „Było aż nadto jasne, że większość tych osób, tak jak mieszkańcy Niniwy, ‛nie umiała odróżnić swej prawicy od lewicy’” (Jon. 4:11). Niejednemu człowiekowi, mimo najszczerszych chęci, trudno było zrozumieć prawdę z powodu niemal całkowitego braku publikacji w rodzimych językach. Władze nie chciały się przychylić do wielokrotnych próśb o wyrażenie zgody na ustanowienie stałego przedstawiciela Badaczy Pisma Świętego, toteż kapsztadzkie Biuro Oddziału podjęło decyzję o wstrzymaniu publicznej działalności głoszenia i chrzczenia nowych wyznawców. Brat Walder bynajmniej nie odradzał studiowania Biblii i wspólnych spotkań, napisał jednak list, prosząc grupki zainteresowanych o zastosowanie się do tych doraźnych postanowień, dopóki sytuacja się nie wyklaruje