Zawsze podziwiałem te osoby ,które to zostały przez zbór odrzucone i traktowane niczym ścierwo.
Jak byłam śj to wydawało mi się to takie zupełnie normalne.
Ot, ktoś przychodzi, bo po prostu w ten sposób pokazuje, że chce być przyłączony, a w środku miałam radość, że tak się stanie.
Nigdy nie badałam tego od strony emocjonalnej, jak bardzo się trzeba zaprzeć siebie, by tam chodzić i znosić taka sytuację.
Nikt nie chce być traktowany jak ścierwo, a zazwyczaj nie chodzimy tam, gdzie nas nie chcą, to też takie normalne zachowanie.
Nie chodzimy też tam, gdzie się źle czujemy, bo raczej chcemy być akceptowani i miło spędzać czas w towarzystwie znajomych.
Sama nigdy wykluczona nie byłam, więc jakby nie zaznałam smaku takiej sytuacji.
I nigdy głębiej nie zastanawiałam się nad tym jak czuje się osoba, z którą nikt nie wita się i nie rozmawia.
Obecnie, kiedy dokładnie wiem, dlaczego tak to wygląda, w jakim celu organizacja tak to ustawiła, jak to jest krzywdzące emocjonalnie.
To samo pójście tam do nich, choć nie jestem wykluczona jest dla mnie barierą nie do przeskoczenia.
Teraz dokładnie widzę, jak trzeba być tam wewnętrznie zdeterminowanym, żeby pokonać siebie i tam się znaleźć.
A słyszałam o przypadkach braci świadomych, wybudzonych, którzy tam powrócili ze względu na swoje rodziny.
Podziwiam siłę ich psychiki i myślę, że też takiego działania wbrew sobie.
Bo moja świadomość czym ta organizacja tak naprawdę jest całkowicie zamyka mi drogę do nich.
Nie mam żadnego pragnienia, by się tam znaleźć.